Kolejnego dnia malezyjskiej przygody poruszamy się o wiele pewniej w tutejszej rzeczywistości . Nie wybiło nas z rytmu paskudne śniadanie, które zaserwował hostelowy recepcjonista. Nie straciliśmy dobrego humoru, kiedy pracownik parku poinformował nas, że monkey beach jest zamknięta z powodu ‘risk of natural disaster’. Nawet nie pozbylismy się motywacji, gdy okazało się, że na okolicznych plażach jest zakaz kąpieli, bo grasują krwiożercze meduzy… zupełnie jak sinice nad Bałtykiem. Sporo zrekompensował nam spacer po oswojonym fragmencie lasu tropikalnego, gdzie wysokie temperatury i niesamowita wilgotność powietrza wyciskają z człowieka ostatnie poty. Pierwszy kontakt z tymi warunkami bardzo nas zmeczył i pozwolił zrozumieć, że przyszłe wędrówki trzeba planować z rozwagą, a przede wszystkim ze świadomością ograniczeń naszych północnych organizmów.
Potem już się tylko szwędalismy po George Towne i odwiedzalismy kolejno China Town, little India, kampus uniwersytecki, czy klonowe osiedle zbudowane na balach zakopanych w wodzie. Wszystko to wciąż nam się miesza i nie jesteśmy wstanie odczytać tej swoistej mieszanki, jednak coraz więcej obserwujemy Istaramy się zrozumieć. Na przykład odkladamy sztućce I kurczaka tandoor wzorem miejscowych skubiemy palcami i maczamy w sosie 🙂