Malakka

Na szlaku pomiędzy gigantycznymi metropoliami jakimi są Kuala Lumpur i Singapur, zrobiliśmy sobie przystanek w bardziej prowincjonalnym miasteczku Malakka. Miejscowość o tyle niesamowita, że z rąk wyrywali ją sobie Portugalczycy, Holendrzy i Brytyjczycy. Po każdej ze wspomnianych potęg pozostał jakiś charakterystyczny element; czerwony plac po Holendrach, ruiny portugalskiego fortu, czy mały anglikański kościółek. Wszystko to przypruszone jest królującym tu bardzo azjatyckim klimatem. Czarujące Chinatown nocą zamienia się w zatłoczony rynek, na którym znaleźć można wszystko. Po wąskich uliczkach jeżdżą obwieszone maskotkami (głównie hello kitty) riksze. W centrum miasta stoi wielka scena, która nocą zamienia się w publiczne karaoke… Niestety nie mogliśmy wziąć w nim udziału, bo od uczestników była wymagana własna płyta CD z podkładem 🙁 Za to kupiłam sobie kapelusz! Wszyscy robotnicy z plantacji herbaty takie nosili, w takim razie pewnie jest praktyczny. Gorzej będzie ze zmieszczeniem go do plecaka… Dzień skończyliśmy w knajpie Capitol Satay, gdzie czekaliśmy ponad godzinę na wejście. Wynagrodziło nam to pyszne jedzenie na patyku, które sami gotowaliśmy, w kociołku wypełnionym sosem o tajemnej recepturze. Towarzyszyły nam “Iii” i “Szel” 🙂

P.S. następnym razem dajemy znać pojutrze 🙂 jutro dzień podróży do Singapuru.

Jedna myśl na temat “Malakka

  1. Kapelusz oczywiście na głowe!!!! Czy ten swiat kolorów odzwierciedla ich usposobienie, czy moze chca sobie rozweselić swoje zycie? Moim zdaniem w tych jaskrawych kolorach jest cały urok Azji. Zazdroszczę ich oglądania.Pozdrowienia.

Dodaj komentarz